Pokazywanie postów oznaczonych etykietą interes publiczny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą interes publiczny. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 21 czerwca 2021

"Przewlekła sprawiedliwość"

To oksymoron ze słownika wymiaru sprawiedliwości. 

Oksymoron, z greckiego dosłownie „ostrotępy”, czyli zestawienie słów o sprzecznym znaczeniu. „Przewlekła sprawiedliwość” to innymi słowy właśnie „gorący lód”, „ciemna jasność”, „żywy trup”.

Sąd Najwyższy ocenił, że o zasadności skargi na przewlekłość nie może decydować sam tylko ogólny czas trwania postępowania w danej sprawie, lecz konieczne jest wskazanie konkretnych czynności procesowych, których sąd nie podjął lub które przeprowadził wadliwie w toku kontrolowanego pod względem terminowości postępowania [1].

Teza słuszna.

Niestety fakty w sprawie i oceny zawarte w uzasadnieniu przypominają stwierdzenie, że „operacja się udała, ale pacjent umarł”.

Analiza akt wykazała, że sędzia ani sąd nie zawinił. Jednak zapomniano że przesłanką stwierdzenia zasadności skargi jest naruszenie prawa strony do rozpoznania sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki. „Nieuzasadnioną zwłoką” jest trwanie postępowania dłużej niż to konieczne dla wyjaśnienia istotnych dla rozstrzygnięcia okoliczności faktycznych i prawnych. Nie z winy sędziego czy sądu, tylko w ogóle. A więc winnym może być też system wymiaru sprawiedliwości.

Niekiedy sądy, oceniając, czy doszło do przewlekłości postępowania, odnoszą się nie do kryteriów ustawowych, czyli terminowości działań, ich prawidłowości, w kontekście charakteru sprawy i zachowania skarżącego, lecz do możliwości systemu: „Upływ nieco ponad pięciu miesięcy od wniesienia apelacji bez wyznaczenia terminu jej rozpoznania nie może być oceniony jako nieuzasadniona zwłoka Sądu Apelacyjnego w rozpoznaniu sprawy. Pięciomiesięczny okres oczekiwania na wyznaczenie rozprawy apelacyjnej mieści się bowiem jeszcze w pojęciu rozsądnego terminu, w którym sprawa może oczekiwać na jej rozpoznanie pośród innych wniesionych do sądu spraw”. [2].

Tymczasem nie można in abstracto, bez uwarunkowań konkretnej sprawy, podać „rozsądnego terminu” załatwienia sprawy. „Czas rozpoznania danej sprawy ma być adekwatny do stopnia jej skomplikowania pod względem faktycznym i prawnym, a to wyklucza jakiekolwiek odgórne założenia co do okresu powodującego przewlekłość postępowania”. [3]

Podobnie odwołanie się do „średniego” czasu trwania spraw jest nieuzasadnione, ponieważ stanowi on okres będący wypadkową wielu spraw, nieodnoszący się do okoliczności konkretnej sprawy. Taka „średnia” odwołuje się do czasu trwania spraw obliczonego w relacji do możliwości organizacyjno-kadrowych sądu, co nie znajduje podstawy w ustawie ani, w szczególności, w Konstytucji, w świetle art. 45. Prezesi sądów, którym zarzucano przewlekłość postępowania, wskazywali na fakt przeciążenia sądów. Miało to stanowić obiektywną i niezależną od sądu przyczynę przewlekłości postępowania. [4] Tymczasem w orzecznictwie strasburskim dobitnie podkreślono, w odpowiedzi na nawiązanie rządu polskiego do szczególnych trudności, z którymi borykał się sąd z powodu „przeładowania sprawami”, że państwa będące stronami Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności mają obowiązek, wypływający z art. 6 ust. 1 Konwencji, organizowania swoich systemów sądowych w sposób pozwalający sądom na sprostanie wymogom konwencji, łącznie z obowiązkiem rozstrzygania spraw w rozsądnym terminie. [5]

Zresztą i Sąd Najwyższy przyjął że wzrost liczby spraw określonej kategorii, który powoduje niemożność ich rozpoznania w rozsądnym terminie w konkretnym sądzie, nie usprawiedliwia władz państwowych, jeżeli nie ma charakteru nagłego, nieprzewidywalnego i przejściowego, a nie zostały podjęte przedsięwzięcia (legislacyjne, organizacyjne, finansowe), które pozwoliłyby na rozpoznanie spraw bez nieuzasadnionej zwłoki. [6]

Wracając do tego postanowienia, co to „operacja się udała, ale pacjent umarł”, sąd w skrócie tak opisał przebieg sprawy, jednocześnie wartościując czas trwania czynności przez określenia typu: „w ciągu niecałych [...]”; „nieco ponad [...]”.

„W ciągu niecałych 2 miesięcy od wpływu akt wraz ze skutecznie wniesioną apelacją wysłano zawiadomienia o terminie rozprawy”;

„Termin rozprawy był wyznaczony na nieco ponad 3 miesiące od wpływu akt z apelacją”;

Druga rozprawa została odroczona wskutek złożenia w terminie ok. 3 tygodni przed datą wniosku o wyłączenie sędziów rozpoznających apelację. Wniosek został rozpoznany w miesiąc po jego złożeniu (a w tydzień po terminie drugiej, odroczonej już, rozprawy).

„Kolejna rozprawa została wyznaczona po rozpoznaniu wniosku, w terminie około 4 miesięcy od jego rozpoznania i jednocześnie od terminu drugiej, odroczonej rozprawy”.

Sąd w uzasadnieniu do cytowanego orzeczenia skupia się na okresach pomiędzy zdarzeniami, mającymi miejsce w czasie trwania postępowania w ocenianej sprawie, ale jednocześnie przechodzi nad nimi do porządku, nie analizując, czy te odstępy są uzasadnione sprawą, a nie możliwościami wymiaru sprawiedliwości. W żaden sposób nie wyjaśnił na przykład, dlaczego przyjął, że fakt iż „druga rozprawa została wyznaczona na termin 4 miesiące po terminie pierwszej odroczonej rozprawy” jest adekwatny. Owszem, trzy tygodnie przed tą rozprawą złożono wniosek o wyłączenie sędziego, ale nic nie stało na przeszkodzie, by ten wniosek rozpoznać przed terminem rozprawy (a nie tydzień po jej wyznaczeniu). Niczym nie było też obiektywnie uzasadnione, że po rozpoznaniu wniosku o wyłączenie sędziego rozprawa odbyła się, ale dopiero po 4 miesiącach. Przecież sąd rozpoznający sprawę był gotów do przeprowadzenia rozprawy, skoro jej odroczenie nastąpiło jedynie wskutek złożenia ww. wniosku. 

Oczywiście domyślam się, że wynikało to stąd, że sąd miał już harmonogram spraw na te cztery miesiące. Jednak, z punktu widzenia danej sprawy i kryteriów ustawy, to nie ma znaczenia. System zawiódł, nie sędzia.

Sąd w cytowanym orzeczeniu argumentował, że „pomiędzy kolejnymi terminami rozpraw nigdy nie upłynął okres dłuższy niż cztery miesiące, który powszechnie jest uznawany za okres niewskazujący jeszcze na zwłokę w podejmowaniu czynności procesowych przez sąd”. Jednak trudno uznać to twierdzenie za uzasadnione, ponieważ nie zawiera ono żadnego odniesienia do okoliczności sprawy. A ustawa nie odnosi się do możliwości wymiaru sprawiedliwości, tylko do okoliczności sprawy. I tu pojawia się problem dotyczący rozróżnienia między przewlekłością generowaną przez konkretny sąd czy wręcz sędziego, a przewlekłością generowaną przez wymiar sprawiedliwości jako system zarządzany przez administrację rządową.

Kryteria oceny przewlekłości postępowania, zawarte w ustawie, to charakter sprawy, stopień jej faktycznej i prawnej zawiłości oraz znaczenie sprawy dla strony, która wniosła skargę. Ustawa uwzględnia więc możliwość „usprawiedliwionego” długiego czasu trwania postępowania, który nie stanowi przewlekłości. Żeby dokonać weryfikacji adekwatnego czasu trwania sprawy, należałoby policzyć, ile zajmuje dana sprawa, gdyby była to jedyna sprawa do załatwienia, bez uwzględniania czasu wynikającego z konieczności „odczekania” sprawy w kolejce z uwagi na małą ilość sędziów i dużą ilość spraw. 

Jeśli sprawa, dajmy na to gospodarcza o zapłatę czy wykonanie zobowiązania, trwa pięć lat, to życie przecież nie stoi w miejscu. Strony są zmęczone. Sprawa traci na znaczeniu, bo albo zbankrutowano, albo pieniądze mają inną wagę, a nade wszystko strony poszły do przodu. Przychodzą na rozprawę w chwili, gdy świadkowie już wszystko pozapominali i są w innym miejscu życia i pracy, a wartości mające znaczenie w chwili, gdy proces ruszał czy rok lub dwa potem, zdewaluowały się, nabrały innej treści, lub w kontekście czasu trwania sprawy, zwyczajnie ulotniły się.

Dlatego stawiam tezę, zgodnie z którą owszem, są sędziowie, którzy zawodzą, w zarządzaniu procesem sądzenia. Ale jeśli nie oni zawinili, to warto zbadać, czy pozwanym, na podstawie cytowanej ustawy, dotyczącej skargi na naruszenie prawa strony do rozpoznania sprawy w postępowaniu sądowym bez nieuzasadnionej zwłoki, nie powinien być Skarb Państwa bez prawa regresu (w sensie prawnym i moralnym) do sędziego rozpoznającego sprawę. [7]

Zwykle – powinien.

Agnieszka Damasiewicz

 

 

[1] postanowienie SN z 27 marca 2012 r., III SPP 8/12

[2] postanowienie SN z 18 października 2007 r., III SPP 40/07, podobnie uzasadnienie postanowienia SN z 6 grudnia 2006 r., III SPP 43/06, dotyczące „upływu niecałych pięciu miesięcy” w podobnych okolicznościach

[3] C.P. Kłak, Pojęcie przewlekłości postępowania sądowego, Prokuratura i Prawo 2008, nr 12, s.72

[4] por. np. uzasadnienie postanowienia SA w Katowicach z dnia 2 marca 2005 r., II S 10/05

[5] por. wyrok ETPC z 21 grudnia 2000 r. Wasilewski v. Polska, nr skargi 32734/96

[6] wyrok SN z 6 stycznia 2006 r., III SPP 154/05, OSNP 2006, nr 21-22, poz. 342

[7] zob. Agnieszka Damasiewicz, glosa do postanowienia SN z 27 marca 2012 r., III SPP 8/12

sobota, 17 marca 2018

Bez upraszczania poproszę


Jestem w skomplikowanej sytuacji. Od urodzenia mam inklinacje do umieszczania się w oku cyklonu. Może to wynika stąd, że od zera wychowywałam się z czarnym, jak smoła, kotem, Sebastianem. Sąsiadka tłumaczyła mojej Mamie i Babci, że kot nie może ze mną spać w łóżeczku, bo mi przegryzie gardło. Nie wiem, co powiedzą profesjonaliści od chowania dzieci, ale ja jestem wdzięczna Mamie i Babci, że całe najmłodsze dzieciństwo, towarzyszył mi ten wielki, czarny kot. Lubię myśleć, że miał na mnie wpływ. Że przygotował mnie na to, żeby być zawsze w dziwnej sytuacji.

Nie popieram żadnej partii, stowarzyszenia ani innej zbiorowości. Z jednego tylko powodu: wszelkie zbiorowości wymagają, aby podzielać ich zdanie we wszystkim. Ja nie umiem. Chcę oceniać konkretną ideę, człowieka, projekt. I robię to. Przykładowo: weźmy coś takiego jak „dyscyplina partyjna” w głosowaniu w parlamencie. Forma legalna, powszechnie akceptowalna, zrozumiała pod względem psychologicznym oraz zarządczym i nie mam nic przeciwko niej, jako takiej. Jednak dla mnie byłaby zabójcza. Mój umysł by umarł.

Myślę, że w głębokim PRL-u taka osoba jak ja, byłaby szybko uciszona, w jakiejś bramie. Dlatego jestem wdzięczna losowi, że rzucił mnie w czasy demokratycznej Polski, gdzie mogę wypowiadać głośno swoje poglądy. Nie mam żadnych aspiracji do tego, żeby „głosić prawdę”. Nie twierdzę, że moja racja jest prawdą. Moja racja jest moim poglądem na rzeczywistość.

Mogę nie mieć racji. Lecz jednocześnie – mogę mieć rację. Więc warto posłuchać i ocenić mój pogląd – beze mnie, bez oceny mnie. Mnie proszę zostawić w spokoju. Moje poglądy są samodzielne, niezależne i można rozprawiać się z nimi. Przyjmijmy, że mają zdolność prawną i legitymację bierną do bycia osądzanymi. Od kiedy je wypuszczam na wolność, stają się samodzielnymi, jak urodzone dzieci swoich rodziców.

Jestem w oku cyklonu. Ponieważ nie zgadzam się z diagnozą Ministra Sprawiedliwości na temat sądów. Jednocześnie jestem urzędnikiem. I to w administracji rządowej. Co daje z jednej strony pewien komfort: klientem urzędnika jest wyłącznie interes publiczny. Bez względu na to, jaka partia rządzi, i jaki akurat minister sobie trwa i przemija. I to mi się składa w całość, z moją niezależnością jako naukowca. Polubiłam w urzędzie tę sytuację: kiedy moim klientem, jako prawnika, nie jest konkretna osoba z jej interesami, ale klient wyidealizowany: interes publiczny. Mogłam porzucić argumentowanie na rzecz konkretnej osoby i jej interesów, na rzecz gapienia się w Konstytucję i wykładania ustaw w jej świetle.

Sędziowie, czy wy przypadkiem nie macie takiego właśnie zawodu? Który każe patrzeć szeroko otwartymi oczyma i umysłami w Konstytucję a potem stosować ustawy, mając ją stale w tyle głowy? Podświadomie Wam zazdrościłam tego. Niezależności, niezawisłości i możliwości stosowania ustaw w świetle Konstytucji. Teraz już nie muszę: sama tak mam, jako urzędnik. Złościcie się, kiedy się Was porównuje do urzędników. Nie trzeba. Urzędnik jest (powinien być!) takim samym żołnierzem Konstytucji, jak Wy. A że w praktyce niejeden nie jest? No, sorry, wśród Was tez są przecież jednostki słabsze, merytorycznie lub kręgosłupowo, karierowicze, a może nawet łapówkarze. No i co z tego? Wygryźcie ich, jak na nich traficie i bądźcie w tej samej komfortowej sytuacji, w której widzę siebie ja: osób niezależnych i niezawisłych.

Z drugiej strony, bycie urzędnikiem w administracji rządowej, z jednoczesnym niezgadzaniem się z diagnozą jakiegokolwiek ministra na jakikolwiek temat jest ryzykowne. Nawet jeśli opinia w tych sprawach nie ma nic wspólnego z wykonywanymi obowiązkami. Można się narazić na gniew; jednak zadaję sobie pytanie, na które odpowiedź będzie rozstrzygająca: czy będąc urzędnikiem, służę  administracji rządowej jako Państwu, czy administracji rządowej w konkretnym kształcie osobowym? Wybieram Państwo. To oznacza, że szanując wizję członków rządu (każdego rządu) na temat Państwa, mogę mieć swoją, zwłaszcza, jeśli to dotyczy dziedziny, na którą nie mam wpływu, w ramach realizacji swoich zadań urzędniczych.

Mam świadomość, że pisząc to narażam się: ktoś, ktokolwiek z ulicy, być może będzie mnie chciał złamać. Wpłynąć. W jakiejkolwiek sprawie. Nawet dla sportu. Lub, naukowo podchodząc, żeby obalić moją tezę o własnej niezależności. Czy liczę się z tym? Tak. Czy złamią mnie? Nie wiem. Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. To po co ryzykuję? Bo mam czterdzieści trzy lata. Nikomu się dotąd nie udało się mnie nakłonić do uczynienia czegokolwiek sprzecznego ze mną samą. Zabawne twierdzenie, prawda? Zwłaszcza, że jestem prawnikiem, głownie negocjatorem i szłam na setki kompromisów. No tak. Ale negocjacje to mój zawód. Negocjacje, to gra. Wszyscy biorący w niej udział, zgadzają się na to. Ja zaś mówię tu dziś o niezłomności w kwestiach fundamentalnych: czyli w kwestii integralności człowieka z samym sobą.

Owszem, cenię milczenie i znaczniki, których używa dyplomacja. To piękna i pociągająca dziedzina sztuki. Ja jednak zdecydowałam się na uprawianie innej sztuki: przetrwania, mimo tego, że się mówi, co się myśli. No to życzcie mi powodzenia. Także wtedy, kiedy mój pogląd będzie sprzeczny z Waszym.